czwartek, 20 listopada 2014

Miniaturka urodzinowa (?) [Snily]


30 grudzień 1979r -pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj.
  Było już grubo po północy, gdy zapukała do jego drzwi wyrywając go ze snu. Nie był z tego powodu szczęśliwy, oj nie był. Pierwszą myślą po otworzeniu ciemnych oczu było ''zabiję, zaavaduję, uduszę poduszką''. Z zamiarem wypełnienia obietnicy danej swojemu sumieniu wstał z niewygodnej kanapy, przejechał rękoma po bawełnianej koszulce nieco ją prostując i ruszył w stronę dochodzącego stukotu, łapiąc po drodze różdżkę. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i machinalnie podniósł magiczny patyk do góry, celując w stojącą przed nim kobietę.
  Mimo, że nie widział jej już od  roku rozpoznał jej twarz natychmiastowo. Migdałowe oczy w odcieniu soczystej zieleni, drobny nos pokryty jasnymi piegami, wąskie usta ułożone w nieśmiałym uśmiechu i rude włosy spięte w wysokim kucyku. Przełknął głośno ślinę i odsunął się, aby wpuścić zmarzniętą kobietę do swego skromnego domostwa.
-Wejdź.-zaproponował schrypniętym głosem-Nie jest najcieplej, a ty jak zwykle zapomniałaś czapki i szalika. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Rudowłosa pokiwała głową i przekroczyła próg mieszkania. Wraz z gospodarzem podążyła do małego saloniku, który przywodził na myśl ciemny, obity gąbką pokój w szpitalu psychiatrycznym. Ściany całkowicie pokrywały książki, z których większość oprawiona była w starą, czarną lub brązową skórę; wyświechtana, aktualnie pościelona, kanapa, stary fotel i kulawy stolik stały ściśnięte razem w kręgu mdłego światła kominka stojącego w rogu pomieszczenia.
  Snape wskazał swemu gościowi fotel, jednak pani Potter odmówiła kręcąc głową i oparła się o jeden z licznych regałów.
-Przepraszam, że nachodzę cię o tak zbójeckiej porze.-zaczęła drapiąc się po głowie- Pewnie pomyślisz sobie teraz: ''głupia mugolaczka nie wie, że mam inne rzeczy na głowie niż goszczenie jej o pierwszej w nocy'', to byłoby bardzo na miejscu. Szczególnie, że.. są takie, a nie inne czasy.
-Przestań.-mruknął siadając na sofie- Nie mam nic przeciwko twoim wizytom, nawet o pierwszej w nocy, co innego gdyby zjawiłby się tu Potter- dostałby czymś porządnym za samo to, że oddycha tlenem na mojej posesji.
Lily zaśmiała, a jej śmiech był pełen radości i dziwnego spokoju, nie spotykanego w trakcie wojny nawet u dzieci. Uwielbiał ten dźwięk-jakby miliony małych dzwoneczków powiewało na wietrze, jakby szczęście pukało do jego bolącego serca.. Jeśli w ogóle jeszcze je miał. Spojrzał na swoje pełne blizn dłonie i ze złością potrząsnął głową. To były dłonie mordercy. Zabójcy takich jak ona- nieczystych, którzy byli przecież ludźmi. Mieli rodzinę, przyjaciół, dzieci.. które nigdy nie będą miały szansy dowiedzieć się o wspaniałości swoich rodziców z niczego innego niż krótkiej notatki w książce od historii. Może niektórzy z ofiar zostaną zaszczyceni bardziej widocznym kolorem czcionki albo jej pogrubieniem, ale czy to coś zmieni?
  Z bólem zwrócił wzrok  na wesołe oczy nieodwzajemnionej miłości. Cieszył się z każdej chwili jej wesołości, wiedząc, że w przyszłości nie będzie miała wiele okazji do tego szczerego uśmiechu. Szykowała się wojna, w której ona- Lillien  Katherine Potter, grała jedną z głównych ról.
-O to akurat nie musisz się martwić. Wątpię by James w środku nocy przyszedł do ciebie na kawę, po pierwsze dlatego, że kawy nie pije, a po drugie..
-Nie darzy mnie sympatią?-zgadywał- Cóż myślę, że nie jest to uczucie nieodwzajemnione. Dalej nie rozumiem co widzisz w tym bęcwale. Żeby on chociaż był przystojny, ale nie jest. Niski, chudy, nieuczesany. Wygląda jak niedożywiony nastolatek, a nie dorosły mężczyzna.
-Widzę w nim osobę, która kocha mnie całym sercem i byłaby w stanie wskoczyć za mną w ogień. Ale masz w pewnym sensie rację, mógłby zacząć się czesać.
Dziewczyna ponownie się zaśmiała, jednak tym razem mężczyzna nie zwrócił już na to takiej uwagi. Myślał o jej słowach. ''Widzę w nim osobę, która kocha mnie całym sercem i byłaby w stanie wskoczyć za mną w ogień''. Idealnie opisywały jego postawę, uczucia tłumione przez lata. Kochał i nienawidził. Cierpiał, jednak chciał doświadczać bólu jej obecności. Chronił, jednocześnie krzywdząc. Wszystko było pełne sprzeczności, jednak czyż miłość nie jest sama w sobie jedną wielką sprzecznością?
   Lily odepchnęła się od półki i ruszyła w stronę fotela, na którego po chwili wskoczyła. Zachowywała się dziecinnie, ale nie krytykował jej za to-taka już była i najwyraźniej nic nie mogło jej zmienić.
-I nieco przypakować.-kontynuowała-Tak, to też by się przydało, zresztą, nie tylko jemu..-mruknęła spoglądając ukradkiem na kościste nogi Snape'a.-Od naszego spotkania straciłeś dość dużo na wadze..
-Czy to ważne?
-Wszystko związane z tobą jest dla mnie ważne. Jesteś mi bliski, Sev, wiesz o tym doskonale.
-Nie aż tak bliski jak kiedyś.
-Moje uczucia wobec ciebie się nie zmieniły. Chcę byś był blisko. Mnie, Jamesa.. naszego dziecka.
Źrenice byłego ślizgona rozszerzyły się tak, że tworzyły teraz jedną wielką plamę czerni. Dziecko? Mocno zacisnął usta aby nie wykrzyczeć tego co naprawdę myślał .Że jest nieodpowiedzialna, bezmyślna i samolubna, że niedługo może zostać jedną z tych kobiet, o których trzeba nauczyć się na sprawdzian, że naraża to małe stworzenie na cierpienie, a nawet na śmierć, że.. że jest to dziecko Pottera, a nie jego.
  Czuł jakby rozpadał się na kawałki, jakby wszelkie marzenia przestały istnieć, a życie w momencie straciło sens. Nie chciał już tu siedzieć i rozmawiać o głupotach. Nie chciał patrzeć na dziewiętnastoletnią dziewczynę, która na samym początku życia pozbawiła się go.
-To dlatego przyszłaś? Żeby mi powiedzieć, tak?
Wstał z kanapy i ruszył do kominka, na którym stała w połowie pusta whiskey. Chwycił szklaną butelkę w lewą dłoń i pociągnął porządnego łyka.
-Żeby oznajmić radosną nowinę! Kur**, Evans, gdzie ty miałaś głowę, co? Tylko bez szczegółów, proszę, jestem na to zbyt delikatny.-kpił z niej chodząc po pokoju jak jakiś paralityk- Masz dziewiętnaście lat do jasnej cholery, dopiero co skończyłaś szkołę i już pakujesz się w..-wziął głęboki oddech i przystanął w najbardziej oddalonym od niej rogu pokoju-Zakon nie jest na tyle silny, żeby pozwolić sobie na wielkie baby boom, Lily, dobrze o tym wiesz.-mówił już spokojniej-Każdy człowiek jest ważny, a teraz.. Ty, Alice, Molly i Josie.. Jesteście zupełnie wykluczone z wszystkich akcji, z działań. Narażacie partnerów, bo zamiast myśleć o sobie i robić to co należy będą rozkojarzeni, bo ''ciekawe czy moja kochana córusia jeszcze śpi". Zresztą, to tylko czas ciąży. Co będzie potem? Zostawisz niemowlę same w domu i pójdziesz walczyć?
  Kobieta nie wykonała żadnego ruchu, który świadczyłby o urazie, zdziwieniu czy chociażby bólu, spowodowanym reakcją czarnowłosego. Spodziewała się podobnych wyzwisk, szukania ratunku w alkoholu i rzucania talerzami, o ile takowe byłyby w pobliżu. Szczęśliwie znajdywali się w pomieszczeniu wolnym od szkła. Usłyszała brzdęk i obróciła się za siebie, gdzie w kałuży z resztek trunku leżały kawałki  grubego szkła. ''Teraz już wolnego'' pomyślała.
-Nie wiem.-odpowiedziała szczerze-Nie wiem jak będzie po porodzie, nie wiem jak będzie wyglądać ciąża, nie mam pojęcia czy w ogóle dożyję drugiego trymestru. Głowę miałam w wyjątkowo ciekawych miejscach, a czy pakuję się w kłopoty? Owszem. Jak to stwierdziłeś ''niektóre rzeczy się nie zmieniają''. Nie przyszłam tu jednak żeby się chwalić czy zapraszać cię na imprezę z misiami i masą kolorowych baloników, choć możesz być pewny, że gdy będę taką organizowała pierwszy zostaniesz poinformowany.
-O co więc chodzi?-spytał patrząc w jej duże zielone oczy
-Musisz mi coś obiecać, Severusie.-podeszła do mężczyzny i chwyciła jego zimne ręce- Gdyby.. gdyby stało się coś złego i.. ja i James..
-Nie mów tak, Evans.-wyszeptał i odgarnął niesforny kosmyk spadający na jej drobny nosek-Nie mów tak..
-Severusie-upomniała go delikatnie- dobrze wiesz jak to jest. Nad dziećmi czasem się litują, lecz dorośli to już zupełnie coś innego.Chcę być pewna, że po mojej śmierci ktoś z tego świata będzie miał oko na moje maleństwo, że ktoś pomoże mu wkroczyć do magicznego świata. Ty masz już wprawę.-uśmiechnęła się delikatnie i pogładziła mężczyznę po przetłuszczonych włosach- Uczyłeś chyba najmniej pojętną czarownicę na świecie, gdy byłeś jeszcze chłopcem, czemu więc miałbyś nie poradzić sobie teraz z dzieciakiem?
-To dzieciak Pottera. Nie wiem czego mam się spodziewać.
-Proszę.
-Zrobię to dla ciebie.-obiecał dotykając jej policzka- Jednak wolałbym żebym nie był do tego zmuszony. 
-Ja też-przyznała odsuwając się od niego- Szczerze mówiąc zupełnie nie umiesz tłumaczyć transmutacji i wróżbiarstwa, za to eliksiry to zdecydowanie twoja działka. Może zaczniesz kiedyś uczyć?
-Może-mruknął, patrząc na wychodzącą dziewczynę,-Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
-Niedługo-obiecała.

  Nie spotkali się już nigdy. Ona- nie mogła opuścić domostwa, w którym ostatecznie zginęła. On-bał się widoku ich syna i spotkania z Jamesem.
  Przez jedenaście lat żałował, że nie miał odwagi napisać, odwiedzić, gdy była szansa. Teraz- 1 września 1991 roku, wreszcie uświadomił sobie czego tak naprawdę się bał. Patrząc na chłopca w tłumie innych pierwszoklasistów widział kopię jego-tyrana, który nie dość, że zniszczył mu całe dzieciństwo to odebrał jeszcze miłość życia. Widział tą samą sylwetkę, rozczochrane włosy sterczące we wszystkie strony, okulary leżące na garbatym nosie , ciemne brwi. i..oczy, które nie raz nawiedzały go w koszmarach.
-Jak myślisz, Severusie, szykuje się nowy ślizgon?-zagaiła go Rolanda
-Wątpię, Hooch, jego rodzice byli zbyt gryfońscy żeby trafił do Slytherinu, a szkoda, byłoby mi łatwiej.

---
Dobrze, słowem wstępu- wszystkiego najlepszego, Natalia.
Nie wiem czy Ci się spodoba. Snape jest jak dla mnie mało Snape'owaty, ale to twoja wina, bo dałaś mi tak mało czasu. Jest krótko, trochę słodko, trochę tragicznie.. zwyczajnie.
Dziwnie pisało mi się coś innego niż Dramione, to mój debiut z tym parringiem, ogólnie z czymkolwiek innym niż Draco i Hermiona. Czy mi się spodobało? Szczerze mówiąc- tak. 
 Może kiedyś ponownie spróbuję swoich sił w tym gatunku.
Rozdział się pisze, ale jeszcze trochę potrwa zanim go dokończę.
Pozdrawiam serdecznie,  Nesta.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział drugi


  Wracając do dormitorium Hermiona nie była w stanie myśleć o czymkolwiek innym niż cieplutkim łóżeczku i szklance pysznego kakao, czekającego na nią w pokoju. Była wykończona. Pozornie niewinna rozmowa na lekkie tematy przerodziła się w dokładną analizę projektu. Punkt to punkcie przerabiali wszystkie ''za i przeciw'' oraz możliwe komplikacje. Skończyli dopiero koło pierwszej, słysząc zrzędliwe ''A oni jeszcze tam siedzą, potem się smarkaczom w głowach przewraca i nie chcą spać po nocach. Taki im przykład nauczyciele dają.'' Filcha. Uznali wtedy wspólnie, że dokończą rozmowę w późniejszy terminie, a dziewczyna powinna jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
  Teraz maszerowała przez korytarz na piątym piętrze i zastanawiała się w jakim stopniu Dracon w ciągu tych kilku godzin zmienił ich salon. Czy można było go już nazywać jaskinią rozpusty, czy raczej brakowało mu trochę do tego zacnego tytułu? Ostatnim razem, gdy spędzała wieczór w pokoju wspólnym gryfonów i zeszło jej tam troszkę dłużej, zastała pomieszczenie w stanie przypominającym typową melinę. Wszędzie walały się butelki po ognistej i kilku innych rodzajach przemyconego alkoholu, początkowo biały dywan zdobiła pomarańczowa plama i kilka czarnych kółeczek- wypalonych papierosami i Merlin wie czym jeszcze. Ściany pokrywały obraźliwe określenia rywalek do serca, a raczej łóżka, ukochanego, orzechowy stolik do kawy leżał połamany pod wypalonym kominkiem, a zasłony zupełnie zszarzały od dymu. Początkowo, widząc zniszczenia, nie zwróciła nawet uwagi na brak sprawcy tego bałaganu. Dopiero po chwili udała się na poszukiwania. Znalazła go w pokoju. Nie, nie spał grzecznie jak blond aniołek z aureolką nad główką. Był zajęty.. czymś o wiele praktyczniejszym, jak to później opisał.
   Stanęła przed portretem królowej Maeve i uśmiechnęła się przepraszająco do zaspanej kobiety ubranej w sięgającą do kostek koszulę nocną.
-Dobry wieczór, madame.-przywitała się lekko uchylając głowę.-Przepraszam za naruszanie spokoju. Spotkanie z dyrektorem troszeczkę się przesunęło, wiem pani jak to bywa..
Brązowowłosa piękność skierowała swe jasnoniebieskie oczy na dziewczynę i prychnęła wyniośle.
-Mało obchodzą mnie wasze spotkania. Uważam je za niepotrzebne i absolutnie źle ustalone. Powinniście ustalać je w godzinach porannych, może wtedy wyrobilibyście się na czas.
-Oczywiście, postaram się..
-Och, kończ już te niepotrzebne grzeczności i podaj to przeklęte hasło. Nie mam zamiaru zmarnować na ciebie całą noc. Muszę przespać minimalnie osiem godzin, inaczej moja skóra.. To konieczność!
-Absolutnie rozumiem. Już nie będę pani przeszkadzać. 'ślizgońscy zwycięzcy przegrywają z gryfonami'
  Wymówiła hasło i spojrzała na otwierające się przejście.Ponownie uchyliła głowy i szybko podreptała do salonu- wyglądającego zadziwiająco normalnie. Pokój nadal był czysty, przytulny, zachowujący swój jasny wystrój. Kominek był zapalony, na stoliku nocnym leżały pozostawione przez gryfonkę książki i notes, a na półce walały się magazyny sportowe chłopaka. Wszystko wyglądało tak jak przed kilkoma godzinami i nic nie wskazywało na jakąkolwiek libację czy mniejszą imprezę. ''Może odwiedził stare śmieci?'' pomyślała przyglądając się gablotce z alkoholem. ''Albo zaprosił ich do dormitorium?''
  Przetarła oczy piąstką i opadła na kanapę. Nie miała nawet siły pokonać dwudziestu metrów dzielących ją od własnego królestwa i wygodnego posłania.
---
-Granger, ty żyjesz?
Usłyszała nad sobą znienawidzony głos współlokatora, który jakimś cudem znalazł się w jej pokoju o tak wczesnej porze.
-Wiem, że wychowałaś się w mugolskiej rodzinie, ale nie zwalnia cię to ze znajomości savoir vivre. Powinnaś wiedzieć, że gdy ktoś pyta się ciebie o coś, oczekuje odpowiedzi. Spróbujmy więc raz jeszcze. Granger, żyjesz?
  Dziewczyna przykryła  głowę kocem i odwróciła się plecami do chłopaka, myśląc, że ten zniechęci się rozmową. Niestety, nie doceniła upartości młodego Malfoya.
-Wnioskuję, że odpowiedź brzmi ''Pieprz się, Malfoy, chcę spać'' czyli inaczej ''Owszem, żyję, mam się całkiem dobrze. Miło, że pytasz.'', prawda?
Hermiona otworzyła jedno oko i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie, nie swoim pokoju. Salonie, miejscu, gdzie wczoraj zasnęła, a z którego nikt nie zaniósł jej do wygodniejszego legowiska.
-Czemu wstałeś tak wcześnie? Jest sobota, godzina.. hmm.. dziewiąta, a ty już na nogach?
Wymamrotała ponownie zamykając swe czekoladowe ślepia. Nie obchodziło ją zupełnie czemu, po co i w jakim celu Dracon ruszył swój chudy tyłek z łóżka o tak zbójeckiej porze, ale musiała zmusić się na grzeczność, w innym wypadku blondyn gotów był zamęczyć ją durnymi pytaniami.
-Po pierwsze jest godzina siódma czterdzieści cztery, po drugie-piątek, nie sobota, a po trzecie.. za piętnaście minut zaczyna się transmutacja, którą mamy razem. Radziłbym ci się pośpieszyć, złotko. Czemu wstałem? Kolejne spóźnienie nie jest mi potrzebne, tobie chyba również nie.
  Uśmiechnął się złośliwie i ruszył w stronę przejścia. Młoda Granger nie zwróciła na to uwagi. Przekręciła się na drugi bok będąc pewną, że ślizgon robi sobie z niej żarty. ''Piątek, wolne sobie. Jeśli idiota myśli, że dam się nabrać na te..'' i nie dokończyła, tylko wyprostowała się i otwarła szeroko oczy. ''Piątek, transmutacja, wypracowanie na sześć stóp o animagii, potem eliksiry i wywar Szarej Rzeczywistości.''. Jak ona mogła zapomnieć?! Czy to możliwe, że projekt pochłonął ją w takim stopniu, że zlekceważyła naukę? Przecież obiecywała sobie, że połączy te dwie rzeczy i poradzi sobie, skończy szkołę z najlepszymi wynikami, ze stuprocentową frekwencją, bez ani jednego spóźnienia!
  A teraz? Teraz wbiegała do swojego pokoju i w pośpiechu zakładała beżowe pończochy.''Kto wymyślił tak denerwującą część garderoby?''-mamrotała pod nosem, szukając plisowanej spódnicy od mundurka.
Położyła ją na krześle- tak jak sukienkę, bluzę z kapturem, spodnie dresowe, dół od pidżamy, koszulkę polo i różowy stanik- prześwitujący pod jej białą koszulą, która leżała aktualnie pod łóżkiem wraz z czerwonozłotym krawatem. W ciągu pięciu minut była ubrana, po kolejnych pięciu jej włosy nie wyglądały aż tak strasznie. Jednym ruchem różdżki spakowała książki i wybiegła z dormitorium potykając się o własne nogi, spowite w czarne baleriny- najniewygodniejsze buty jakie powstały, zaraz po szpilkach.
  Pędziła korytarzami nie  raz przepychając się między pierwszakami i popychając guzdrzących się puchonów. Było to może zachowanie nieodpowiednie, ale konieczne w sytuacji w jakiej się znalazła. Zostały trzy minuty, a ją do celu nadal dzieliły dwa piętra.
---
  Wpadła do sali na dwie sekundy przed pojawieniem się pani profesor i zajęła pierwsze wolne miejsce- obok Teodora, jedynego ślizgona nie kierującego się rasizmem. 
-Cześć- wyszeptała odwracając głowę w jego stronę- mam nadzieję, że nikogo nie podsiadłam.
-Gregory wystawił mnie dzisiaj dla Seamusa i jego ''błękitnych ślepi'', więc nie masz się czym przejmować.
-Nie wiedziałam, że łączy ich coś.. emm.. poważnego.
-Bo nie łączy.-usłyszała za sobą. Szybko obróciła głowę i zauważyła  dwie znienawidzone twarze.- to tylko seks, Granger. Luźna relacja polegająca na wzajemnym dawaniu przyjemności. Nawet Finnigan nie wierzy już  w emocjonalne dyrdymały wypisane w książkach.

---
Rozdział drugi..
Znowu mieszane uczucia. Dużo dialogów, mało opisów, długość też pozostawia wiele do życzenia..
Myślę, że takich ''nijakich'' rozdziałów będzie jeszcze kilka, potem zaczniemy akcję z wymianą i poznamy Aleca! Jestem optymistycznie nastawiona, mam nadzieję, że wyjdzie fajnie.
Proszę o komentarze.
~Nesta